Sery i rowery, czyli Haga narodów

Holandia stanowi światowy ewenement – nie tylko pod względem kulturowego rozproszenia czy liberalizmu obyczajów. Także niderlandzka kuchnia ma sporo do zaoferowania, zwłaszcza w kwestii doskonałych serów czy treściwych przekąsek ziemniaczanych. Tym razem zapraszamy w kulinarną podróż do zachodniej części kraju, z jej centralnym ośrodkiem – Hagą – i okolicznymi miasteczkami.

Wizyta w nieoficjalnej stolicy Holandii – siedzibie holenderskich władz i rodziny królewskiej – może nieco zaszokować. Tym bardziej, gdy zestawimy Hagę z pobliskimi, niewielkimi miejscowościami. Zaskakuje eklektyczna zabudowa: nowoczesne wieżowce o fantazyjnych fasadach sąsiadują tu z czynszowymi kamienicami, na każdym kroku można spotkać dziwaczne rzeźby, a w miejskich parkach (np. Zuiderpark) wydzielono specjalne strefy do grillowania. Zaskakują kulturowe ewenementy – uważny spacerowicz napotka w Hadze np. restaurację wybudowaną w … nawie kościoła (na marginesie: bliskie usytuowanie obiektów sakralnych i gastronomicznych, np. pijalni piwa, można zaobserwować także w innych miejscowościach – m.in. w Delft). Prawdziwą egzotykę widać jednak w ukształtowaniu demograficznym miasta. Stwierdzenie, że haska ludność ucieka na prowincję przed natłokiem zagranicznych nacji, nie jest wcale przesadzone. Wędrując po ulicach Hagi, napotkamy bowiem przede wszystkim barwną mozaikę kulturową – począwszy od Turków, Surinamczyków i Azjatów, na Kubańczykach kończąc. Dlatego ceny mieszkań w okolicznych miasteczkach – spokojniejszych, otoczonych siecią kanałów, o charakterystycznej, nieco rokokowej zabudowie – są dużo wyższe od standardów haskich. 
Multi-kulturowość Hagi wpływa znacząco także na specyfikę miejscowej kuchni. Znajdziemy tu sporo restauracji tureckich, greckich, surinamskich czy orientalnych, a w lokalnym menu fast-food’owym – kebaby, dönery, tureckie szaszłyki lub szoarmę. Popularnością cieszą się także różnego typu krokiety, smażone w głębokim tłuszczu. Rdzennie holenderskim specjałem w kategorii „szybkiego jedzenia” są natomiast kapsalony – rodzaj zapiekanki z ułożonych warstwowo frytek, kawałków mięsa drobiowego lub baraniego, plastra sera gouda i sałatki z surowych warzyw. Napotkamy je w niemal każdym ulicznym barze w całej zachodniej Holandii. Jakkolwiek smaczne, pod względem kaloryczności kapsalony z dużym prawdopodobieństwem biją na głowę ogół burgerów, hot-dogów i pizz, dostępnych na rynku fast food’ów. Nie mniej treściwe, za to bez wątpienia warte skosztowania, wydają się holenderskie frytki – w wersji klasycznej podawane z pokaźną porcją gęstego majonezu krajowej produkcji. Ziemniaki w Holandii są bardzo smaczne i występują w licznych odmianach – wchodząc do sklepu warzywnego, mamy do wyboru co najmniej kilka osobnych przegródek, z wypisaną nazwą danej odmiany gatunkowej. Nic więc dziwnego, że sztandarowe holenderskie potrawy – m.in. stamppot (ugotowane ziemniaki rozgniecione z warzywami) czy hutspot (purée z ziemniaków, marchwi i cebuli) – bazują właśnie na ziemniaczanym „wkładzie”. To nie jedyna kulinarna opcja dla turystów odwiedzających Holandię. Wędrując po zachodnim wybrzeżu kraju, mamy do wyboru także pełen asortyment dań rybnych. Ze smażonych ryb słynie sieć restauracji Simonis, której wybrane placówki znajdziemy w Hadze np. na Scheveningen – największej z trzech miejscowych plaż, będącej zarazem najpopularniejszym holenderskim kurortem. Słynie on z parku miniatur Madurodam – nazywanego „Holandią w pigułce” – zatłoczonej promenady i molo, na którym organizowane są … skoki na bungie. Z typowo turystycznych atrakcji miasta trzeba natomiast wymienić otoczoną kompleksem pałacowym XIII-wieczną Salę Rycerską (Ridderzaal), w której raz w miesiącu odbywają się posiedzenia holenderskiego parlamentu. 
Jeśli chodzi o kulinarną odsłonę Hagi, warto odwiedzić (jakkolwiek dziwnie to zabrzmi) któryś z polskich sklepów – np. największy i tłumnie oblegany „Groszek Supermarkt”. W większości prowadzone przez … Turków, tego typu lokale stanowią prawdziwą polonijną mekkę. Buszowanie po sklepowych regałach stanowi tu dobrą okazję do gruntownego przeglądu naszych kluczowych towarów „eksportowych”. Niektóre miejscowe, holenderskie produkty żywnościowe mogą bowiem nieco rozczarować. Dotyczy to przede wszystkim pieczywa, któremu daleko do polskich znakomitości. Obok całej rzeszy nadmuchanych bułek i chlebów o podejrzanie miękkiej fakturze, znajdziemy w Holandii słodkie wyroby z dużą ilością rodzynek i „bożonarodzeniowych”, korzennych przypraw. W tej kategorii plasują się krentenbollen, które można dostać zarówno w piekarniach, jak i normalnych supermarketach (pakowane po kilka sztuk w foliowej torebce). To małe bułeczki drożdżowe z rodzynkami, zwykle spożywane na śniadanie lub lunch. Podobnym typem pieczywa jest rozijnenbrood, czyli po prostu: chleb z rodzynkami. 
Wyroby piekarnicze zdominowały w Holandii segment słodkości. Znajdziemy tu niewiele rdzennie holenderskich słodyczy – w tej kwestii przeważają belgijskie, francuskie lub niemieckie czekoladki, praliny i trufle. Co innego ciastka, pod którymi uginają się holenderskie półki sklepowe. Do najbardziej popularnych, tradycyjnych wypieków należy m.in. eierkoek – słodkie ciasto jajeczne o kształcie wypukłego okrągłego placka, w sklepach pakowane po kilka sztuk. W każdej cukierni lub supermarkecie znajdziemy także gevulde koek, czyli nadziewane ciastko maślane o rozmaitych kształtach. Zwykle wypełniane jest nadzieniem marcepanowym, a z wierzchu dekorowane pojedynczym migdałem. Holendrzy gustują także w cieście francuskim, zawijanym w rozmaitych konfiguracjach z masą jabłkową. Do tego typu słodkości należy m.in. appelflap – trójkątne ciastko nadziewane jabłkami i posypane gruboziarnistym cukrem. W cukierniach popularnym deserem jest natomiast tompoes – prostokątne ciastko wypełnione kremową masą budyniową, a z wierzchu pokryte różowym lukrem. Kończąc ten krótki przegląd holenderskich wypieków, nie sposób nie wspomnieć o stroopwafels – okrągłych waflach przekładanych karmelowym nadzieniem na bazie syropu, brązowego cukru i masła. 
Obok smakowitych ciast i ciasteczek, sztandarowym holenderskim produktem są – rzecz jasna – sery. Będąc w okolicach Hagi lub Rotterdamu, warto więc wybrać się do niedalekiej Goudy – malowniczego miasteczka, słynącego z produkcji legendarnego sera twardego. Obok goudy do najpopularniejszych w tej części kraju gatunków należą: leerdammer (półtwardy, o słodkawym, lekko orzechowym posmaku) i maasdamer (sprężysty, z widocznymi dziurami). Oczywistością jest stwierdzenie, że Holandia to raj dla seromaniaków. Na każdym kroku można tu spotkać osobne sklepy z serami, których asortyment prezentuje się tyleż imponująco, co smakowicie. W supermarketach dostępne są wyroby paczkowane w formie plastrów lub pokaźnych, często półkilogramowych kawałków. Na wynos (lub jako gotowe danie mrożone) można natomiast kupić kolejną kaloryczną holenderską przekąskę: plastry panierowanego i smażonego sera, podawanego z gęstym brunatnym sosem. Ceny żółtego specjału – jak zresztą wszystkie produkty żywnościowe w Holandii – są dość wysokie, nawet w odniesieniu do innych bogatych państw Unii (z Niemcami na czele).Wyjątek stanowią niektóre sery pleśniowe, choć i tu zdarzają się odmiany markowe i kosztowne.
W ramach stricte turystycznego podsumowania i, mamy nadzieję, zachęty do wizyty w wietrznej Holandii – kilka faktów i przestróg. Największy kompleks zabytkowych, osiemnastowiecznych wiatraków znajduje się w miejscowości Kinderdijk, niedaleko Rotterdamu. Wstęp do wnętrza kosztuje 6 euro dla dorosłych, ale zawsze można pospacerować i obejrzeć budowle z zewnątrz – za darmo. W niemal każdym holenderskim mieście i miasteczku znajduje się dodatkowo pojedynczy egzemplarz wiatraka, w ramach architektonicznej atrakcji dla potomnych i turystów. Kolej na przestrogi. Po pierwsze: miejscowa pogoda ma zwyczaj zmieniać się (dosłownie) w minutę – z pełnego nasłonecznienia na mglistą szarość i deszcz. Słowem: każdy wyjazd na plażę / piknik / wycieczkę to przygoda. Po drugie: Holendrzy są wielbicielami rowerów, w wydaniu raczej fanatycznym. Rowerzyści jeżdżą wszędzie i wszędzie mają pierwszeństwo, a do tego: dwupoziomowe parkingi, ścieżki dwa razy szersze od normalnych chodników, często także większą część jezdni (widok obustronnych ścieżek rowerowych, uniemożliwiających równoczesny przejazd dwóm pojazdom, do rzadkości nie należy). Po trzecie: krowy i inne zwierzęta hodowlane, wypasane na niemal każdym przydrożnym pastwisku, mogą w każdej chwili wmaszerować na drogę i zepsuć wam dzień. Holendrzy obdarzają zwierzęta szczególną atencją. Praktycznie w każdym mieście znajdziemy mini-zoo (a nawet kilka), w którym można do woli napatrzeć się na sarny, kozy, owce, monstrualne koguty lub pawie. Takie placówki znajdują się zwykle w samym centrum osiedli mieszkalnych, a wszystkie zwierzęta mają wszczepione specjalne chipy – jako zabezpieczenie przed potencjalną kradzieżą. Krajobraz zachodniej części Holandii uzupełniają ciągnące się w nieskończoność szklarnie (to właśnie z tego regionu pochodzi większa część eksportowanych za granicę pomidorów, papryk i kwiatów), a także kanały. 60% kraju ma ukształtowanie nizinne, z czego 40% stanowią depresje. Po kilku dniach pobytu przestaje więc dziwić widok motorówek – zaparkowanych przy domach jak samochody – lub miejscowych wędkarzy, łowiących we własnych ogródkach.
Kulturowych, architektonicznych i kulinarnych paradoksów Hagi warto doświadczyć na własnej skórze. Z życzeniami owocnej i smakowitej podróży, odsyłamy więc do biur podróży i – w ramach przedsmaku – naszej fotorelacji: http://jedzjedz.pl/gallery/show/31/holandiakulinar    

< sierpień 2012 >
Pn Wt Śr Cz Pi Sb Nd
30 31 1 2 3 4 5
6 7 8 9 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31 1 2